Osiągnąć dojrzałość

Jesienna aura nie zniechęciła Wędrowców z Katolickiego Klubu Turystycznego. W październikową sobotę wybrali się na kolejną wyprawę, której celem były Bieszczady, wyjątkowo piękne o tej porze roku, całe w złocie i czerwieni bukowych liści. Dojeżdżając do Cisnej podziwialiśmy wschód słońca. Przebijające się przez mgły poranne zorze były zapowiedzią nowego, pogodnego dnia, jakże odmiennego od jesiennej szarugi, która na dobre zagościła w początkach października.

W kościele parafialnym pod wezwaniem św. Stanisława Biskupa i Męczennika, w niecodziennej scenerii, bo wśród girland i kokard przygotowanych na uroczystość zaślubin, wysłuchaliśmy opowieści o historii tego miejsca. Ksiądz proboszcz przekazał także garść informacji o niełatwym dniu dzisiejszym tej małej wspólnoty, zmagającej się z całkiem innymi problemami niż duże parafie w Rzeszowie.

Uczestnicząc we Mszy św. polecaliśmy wszystkie te sprawy Bogu. Ojciec Duchowny nawiązując do czytań i Ewangelii wskazał na potrzebę dążenia do dojrzałej wiary. Często Bóg traktowany jest jak pogotowie ratunkowe. Przypominamy sobie o modlitwie, potrzebie nawrócenia gdy w życiu pojawiają się problemy, trudności. Takie okazjonalne podejście do wiary świadczy o jej płytkości i małości. Osiągnąć dojrzałość w wierze to uwierzyć Bogu, bezgranicznie Mu zaufać i dawać codziennie świadectwo, niezależnie od warunków, w których żyjemy.

Na zaplanowaną pieszą część wyprawy wiodącej na Wołosań a potem na Hyrlatą wyruszyliśmy przy słonecznej pogodzie. W bacówce koło Cisnej były dostępne pieczątki, więc udokumentowaliśmy nasz pobyt w książeczkach, w tym nowej, do odznaki Korona Bieszczadów. Początek trasy to strome podejście szlakiem wyciągu narciarskiego. Po wspięciu się na pierwsze z wzniesień o nazwie Osina szlak stał się łagodny, prawie płaski. Wędrowaliśmy żwawo do pierwszego postoju na stoku. Czerwone buki otaczające nas ze wszystkich stron były prawie nagie. Za to pod nogami szeleściły złote liście klonów i rozpościerał się gruby dywan we wszystkich odcieniach brązów, przez które wydostawały się miękkie zielone, wilgotne poduchy mchów. Bogactwo grzybów też dało o sobie znać. Zbieracze nie szli z pustymi rękoma, a nawet nie musieli się bardzo wysilać, aby je znaleźć. Przy słonecznej pogodzie, osłonięci od wiatru podziwialiśmy pierwsze tego dnia, i jak się potem okazało ostatnie, panoramy.

Na Wołosaniu, w lekkiej mżawce, przyjęliśmy do naszego grona nowego Wędrowca, a przede wszystkim wręczyliśmy Klubowe odznaki najwytrwalszym uczestnikom naszych wypraw. Jeden z najmłodszych – Dawid – stały bywalec sobotnich wyjazdów, zdobył kilka cennych trofeów. Wszystkim szczerze gratulowaliśmy.

Przy zejściu rozpadało się na dobre. Otuliły nas mgły, a trasa zmieniła się w wypełnione wodą koleiny, pełne błota. Zabezpieczeni przed deszczem płaszczami i pelerynami wędrowaliśmy wytrwale w dół. Niestety trudne warunki zmniejszyły nasze tempo marszu i do miejscowości Żubracze docieraliśmy w małych grupach, sporo opóźnieni. Ze względu na zbliżający się wieczór, ciężkie warunki i perspektywę wędrowania w deszczu, drogami po zrywce drewna, rozjechanymi ciężkim sprzętem, podjęliśmy decyzję o skróceniu trasy. Znając ambicję Wędrowców wierzcie, że nie było łatwo powiedzieć: rezygnujemy, ale taka właśnie postawa najlepiej świadczyła o rozsądku i dojrzałości.

Potem były już same przyjemności. Czekanie na autobus urozmaiciła nam kolejka bieszczadzka, która w kłębach pary, przy akompaniamencie gwizdów i świstów parowozu „przemknęła” po torach. W czasie drogi powrotnej zrobiliśmy sobie postój w Lesku, okupując „Słodki Domek”. Mieliśmy dużo czasu na rozmowy i spokojną jazdę do domu.

Do zobaczenia na kolejnej wyprawie tym razem listopadowej, w Beskid Niski. Zaczynamy w Zdyni, którą niektórzy poznali w czasie Różańca do Granic, bo była jednym z kościołów stacyjnych.

Oby na stałe zagościła w nas dojrzałość. Nie bójmy się jej, a przede wszystkim nie traktujmy jako wstępu do niedołęstwa i starości. Przed Bogiem i tak zawsze pozostaniemy dziećmi.

 

Agata Dąbal

Opublikowano dnia: 13.11.2017