Wędrowanie z Bogiem
Katolicki Klub Turystyczny „Wędrowiec” rozpoczął wakacyjne wędrowanie w sobotę 22 lipca 2017 r. od podróży: najpierw autobusem do Katowic, a potem pociągiem do Goleszowa – miejscowości położonej na Pogórzu Śląskim. Idąc ze stacji szlakiem przez szczyty głównego wododziału pomiędzy zlewnią Odry i Wisły: Małą i Wielką Czantorię, weszliśmy na zalesione wzniesienia Beskidu Śląskiego, wokół górnego biegu królowej polskich rzek i jej dopływów. Ten region wraz z Beskidem Małym stały się przedmiotem naszej eksploracji przez najbliższe dni.
Najczęściej poruszaliśmy się albo po paśmie wzniesień wzdłuż zachodniej lub wschodniej części zlewni Wisły, albo przekraczaliśmy tą rzekę wędrując z jednej jej strony na drugą, tak jak w pierwszy dzień, gdzie w Ustroniu po zejściu z Wielkiej Czantorii przeszliśmy do schroniska na Równicy. W kolejnym dniu trasa wiodła dokładnie odwrotnie, bo wzniesieniami nad Ustroniem, przez Wisłę do schroniska Soszów, położonego po jej drugiej stronie. Następne dni to wędrowanie do źródeł Wisły, przez Stożek, Kubalonkę i Przysłop na Baranią Górę z rezerwatem obejmującym źródliska głównej polskiej rzeki i jej dopływów. Dochodząc na Skrzyczne mogliśmy zacząć podziwiać jedne z ciekawszych zbiorników zaporowych: Żywiecki i Międzybrodzki oraz zbiornik na Górze Żar, których widok towarzyszył nam prawie do końca wakacyjnych wędrówek. Kolejne dni to okolice Szczyrku na czele z Klimczokiem i zejściem do Brennej, aby z powrotem wspiąć się przez przedmieścia Bielska Białej na Szyndzielnię i powędrować nieco w dół, a potem w górę po wierzchołkach pasma Beskidu Małego z jego najwyższym szczytem o nazwie Czupel. W ostatnim dniu ze schroniska na Magurce Wilkowickiej zeszliśmy do miejscowości Kozy, skąd pociągiem wróciliśmy do Rzeszowa. Aby trasy nie były zbyt krótkie, to wiodły różnymi kolorami szlaków i zakosami, przez prawie wszystkie ciekawsze miejsca i punkty widokowe.
Oprócz codziennych rytuałów związanych z zakwaterowaniem w schroniskach i posiłkami, wielu godzin marszu, widoków na bliższe i dalsze góry, doliny mieniące się wieczorem i nocą niezliczoną ilością świateł, wody rzek i zbiorników, był czas na codzienną Mszę świętą, nawiedzenie Sanktuarium Matki Bożej Szczyrkowskiej na Górce, chwile ciszy i bycia z Bogiem. Wędrówkę zaczęliśmy od Marii Magdaleny i jej spotkania ze Zmartwychwstałym, w kolejnych dniach rozważaliśmy przypowieści nawiązujące do rolniczej pracy, a równocześnie ukazujące na jej przykładzie jak powinna wzrastać nasza wiara, aby przyniosła dobry owoc. Wędrowaliśmy też wraz z Izraelitami wychodzącymi z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Ostatniego dnia, w niedzielę 30 lipca 2017 r., weszliśmy w skórę młodego Salomona i zadumaliśmy się nad jego mądrą prośbą. Czciliśmy Boga w psalmach liturgii godzin: zarówno wczesnym rankiem słowami jutrzni, jak i wieczorną kompletą. W ten sposób odkryliśmy na nowo, jak dobrze być razem z Panem, w porządku z samym sobą i wszystkim co nas otacza, a zwłaszcza z ludźmi, których postawił na naszej drodze.
Pogoda, ważny element wędrowania, dopisała. Nie było ani zbyt gorąco, ani za zimno. Jedną burzę przetrwaliśmy w prowizorycznym szałasie, wraz z innymi napotkanymi tu nieszczęśnikami. Dzięki wspólnemu posiłkowi, poprawiającemu nastrój, pomimo piorunów i grzmotów było choć trochę optymistycznie i mniej nerwowo. Deszczowy dzień spędzony na szlaku przez Baranią Górę na Skrzyczne, we mgle i przemoczonych butach, zakończyliśmy w przyjaznym schronisku, gdzie czekał na nas pyszny, zawiesisty, gorący rosół, a potem delektowanie się wszystkimi schroniskowymi przyjemnościami: smaczną kolacją, rozmowami bez końca, ciepłym prysznicem, suchym łóżeczkiem i wieczorno-porannymi widokami na zachodzące i wschodzące słońce.
Każdy dzień przynosił nowe doznania i nowe doświadczenia, spotykaliśmy wielu ludzi, z reguły życzliwych i pomocnych. Poznaliśmy różne schroniska: stare, drewniane, klimatyczne, pełne wspomnień, a także nowoczesne, będące w trakcie generalnych remontów, pełne zimnych kafelków, stali i błyszczącego niklu. Odwiedzane miejscowości pozwalały na uzupełnienie zapasów, zakup rzeczy podstawowych, jak chleb, a także przyjemności, warzyw i owoców, aby odżywiać się w sposób racjonalny i urozmaicony. Nie zabrakło wspólnego ogniska i drobnych szaleństw na torze saneczkowym, po którym rozochoceni jazdą, jeszcze wieczorem zdecydowaliśmy się na przejazd kolejką w dół i z powrotem na Szyndzielnię. „Zaliczyliśmy” dwie góry do katalogu Korony Gór Polski. Nasze rozliczne książeczki ozdobione zostały niezliczoną ilością pieczątek, pracowicie przybijanych na trasie i całkiem pokaźną liczbą punktów zbieranych do kolejnych odznak.
Generalnie szlaki w poszczególnych dniach były z reguły bardzo wymagające, ale możliwe było ich dostosowanie do własnych sił i możliwości. Nie obyło się bez niespodzianek: jedna z najkrótszych i pozornie najłatwiejszych tras pokonywana przy ciepłej, dusznej pogodzie okazała się trudna i uciążliwa. Wszyscy lepiej lub gorzej poradzili sobie i wspólnie razem wracaliśmy do domu. Pociąg z miejscowości Kozy do Krakowa pamiętał zamierzchłe czasy i zatrzymywał się na każdej stacyjce. Dzięki takiej metodzie podróżowania mogliśmy jeszcze przez chwilę podziwiać góry i pagórki beskidzkiej krainy, a potem bez tęsknoty przesiąść się na wygodny i szybki ekspres do Rzeszowa, gdzie pomimo późnej pory czekał na nas prawdziwy komitet powitalny z tradycyjnymi pamiątkowymi kubkami. Po wielu pożegnalnych uściskach i serdecznościach w końcu musieliśmy się rozstać, wrócić do codzienności – zaczynał się kolejny, dla wielu wcale nie wakacyjny, dzień pracy.
Czy te parę dni to było tylko oderwanie się na chwilę i wejście na moment w inną czasoprzestrzeń, bliższą Bogu i bliźniemu, a teraz wracamy do przykrej codzienności? Czy faktycznie trzeba czekać kolejny rok, aby znów powędrować kilka dni razem z Bogiem?
W czasie całej wyprawy i przy pożegnaniu zrobiliśmy wiele fotografii, ale najważniejszy na pewno będzie ślad w nas po tym, co wspólnie razem przeżyliśmy. Może da się iść dalej, razem z Bogiem, przez cały czas...
Agata Dąbal